
Inflacja pewna jak w Banku
czyli co tu zrobić i znowu zarobić
Od pewnego czasu o inflacji słyszy się dużo, ale szczególnie dotkliwie to się ją odczuwa. Inflacja to po prostu wzrost cen. Porządną inflację w kraju mieliśmy na początku lat 90-tych ubiegłego wieku. Wspaniałe czasy, w których z dnia na dzień pojawiali się nowi milionerzy zakończyły się denominacją.
Denominacja spowodowała, że jeszcze szybciej przestaliśmy być tymi milionerami.
Drgawki harmoniczne
Nie inaczej jest teraz. Ceny, a więc koszty życia rosną i to coraz szybciej. Trudno oczekiwać od kogoś kto żyje „od pierwszego do pierwszego”, że pójdzie do pracodawcy z propozycją obniżenia swojego wynagrodzenia i tym samym stanie się pierwszym ogniwem, który odwróci trend. Zrównoważony rozwój opiera się na stabilnym aczkolwiek powolnym wzroście.
Niestety w praktyce do czynienia mamy z sinusoidą. Działania Banków powodują jedynie niepotrzebny wzrost jej amplitudy. Na spadkach i wzrostach mogą bogacić się jedynie jednostki wybitne, a słabsze prędzej czy później odpadną. Mamy tutaj do czynienia nie z ewolucją rynków finansowych, ale zarówno w przenośni jak i dosłownie punktami przegięcia. Banki są jednym z potężnych ogniw, które powodują skok inflacyjny między innymi poprzez akcje kredytowe, a zarazem również gaszą wywołany przez siebie pożar - taki podpalacz i strażak w jednym.
Jak wiemy po tego typu pożarach pozostaje pogorzelisko i drętwa atmosfera w remizie. Może na pierwszy rzut oka widząc wkoło kolejne budynki tego pogorzeliska nie widać, ale ukryte jest ono w coraz większej ilości pustostanów i upadłości. Wprawdzie można znacjonalizować majątek prywatny, jednak do tego potrzeba systemu co najwyżej jednopartyjnego ;-) Tego raczej chyba nie chcemy, a póki co ograbić można równie dobrze inflacją.
Czego nie powie doradca bankowy.
Najwięcej kredytów udzielanych jest wtedy kiedy mamy niskie oprocentowanie, gdyż nasza zdolność kredytowa w bankowym mniemaniu jest wtedy największa. Jednocześnie ci których nie stać na zakup gotówkowy, a rosnące ceny kredytowanego dobra powodują, że nie są oni w stanie odłożyć na jego zakup w mierzalnym, przewidywalnym nawet w dłuższej perspektywie okresie. Chcąc nie chcąc mając w planach taki zakup (jeszcze za swojego życia), niejako „przymuszeni” są sytuacją rynkową do zaciągnięcia kredytu, ponieważ systematyczne odkładanie w takich realiach gospodarczych nie ma sensu.
Nie jest tajemnicą, że ogólna inflacja bierze się z coraz większej ilości pieniądza na rynku. Banki nie muszą posiadać pełnej gotówki, którą pozyskują z tego rynku poprzez swoje produkty „oszczędnościowe” np. lokaty, oprocentowane konta... O skali tego zjawiska w naszym kraju informuje nas Pan prezes ZBK. W jednym z wywiadów wprost przyznaje, że utrata przez Bank 25 miliardów powoduje spadek akcji kredytowej o 200 miliardów. Inaczej rzecz ujmując, Bank to taki spożywczak, w którym sprzedaje się więcej żywności niż faktycznie w nim jest. Tym samym nie ma naturalnego mechanizmu przeciwwagi, który z jednej strony powoduje dopływ pieniądza na rynek w postaci akcji kredytowych, a z drugiej jego ściągnięcie w postaci zachęt do oszczędzania, dla tych którzy posiadają nadmiarowa gotówkę. Tym sposobem mamy akcje kredytowe i gotówkę na rynku. Dźwignia finansowa 10:1 to woda na młyn inflacyjny, a bankowcy wiedzą najlepiej co w danym momencie się opłaca.
W świadomości przeciętnego (chyba wszystkich) człowieka mocno ugruntowane jest przeświadczenie, że po co sprzedawać taniej jak można drożej. Więc rosnący popyt zawsze winduje nieograniczone ceny, a granicą nie jest już ilość pieniądza na rynku tylko to ile banki będą w stanie go wykreować. Mamy gotowy przepis na (hiper) inflację, a przy okazji wszyscy kredytobiorcy na zmiennym oprocentowaniu dostają mocno po kieszeni, bo aby zdusić inflację podnosi się oprocentowanie.
Im wyższe oprocentowanie tym zdolność kredytowa maleje, oczywiście zakładając pozostałe warunki umowy na niezmienionym poziomie. Wraz ze spadającym popytem spadają również i ceny. Dla przykładu, sprzedaż nieruchomości może już nie pokryć zobowiązania nowo złapanego kredytobiorcy względem banku i mamy kolejnego niewolnika. Wprawdzie z czasem oprocentowanie też pewnie i spadnie, tylko ile nowych wyrzeczeń i upadłości po drodze.
Brutalna prawda
Ekonomiści stwierdzą, że to przecież normalne tak działa rynek. To jednak nie jest normalne. Zaufaliśmy bankierom lecz w zamian otrzymujemy (pseudo) kredyt denominowany lub denominację zadłużenia pod postacią upadłości. Z niewolnika nie ma robotnika, a to jego praca daje prawdziwą wartość pieniądza. Niewolnik nie ma wakacji, im w długu krócej tkwimy tym przecież lepiej, a wakacje kredytowe ten okres jedynie wydłużają - trzeba o tym pamiętać.
Trudno winić same banki za całą inflację, jednak fałszywą narrację jaką stosują należy bezwzględnie tępić. Bank przecież też musi zarabiać i dlaczego mu tego zabronić, ale jak już oddaje do dyspozycji to co pożyczył, to niech to robi w sposób powszechnie i społecznie akceptowalny. Całkowity koszt zakupu tego produktu powinien być mierzalny. Aby ograniczyć również presję inflacyjną nie ma w kredycie pieniądza "cudownie" rozmnożonego, są za to przyzwoite produkty oszczędnościowe, które dają w miarę bezpieczną lokatę środków. Banki domagają się wręcz, aby ściągnąć z nich nadpłynność. My finansując gospodarkę udzielamy bankom pożyczki, a one nas raczą kredytem tylko na jakich warunkach i z jakim faktycznym celem kredytu.
Od spirali zadłużenia gorsza jest jeszcze spirala inflacyjna. Niskie stopy nieadekwatne do faktycznej inflacji wprawdzie powodują, że nominalne zadłużenie przestaje straszyć, jednak spadek wartości pieniądza jest znaczący, a w portfelu środków na spłatę tego zadłużenia i tak coraz mniej pozostaje, bo wszystko drożeje. Banki nie chcą stałego oprocentowania w całym okresie kredytowania, powiedzmy na poziomie 2,5%, to niech chociaż to zmienne ma sens. Przy obecnej abstrakcji, trend wzrostowy stóp procentowych trwa dłużej, punkt przegięcia znajduje się znacznie wyżej, a cel inflacyjny ucieka za horyzont. Finalnie cofamy się do epoki wymiany barterowej. Bank to w końcu bank i jaki by nie był, chociaż pomnażać talenty potrafi, na razie to szkodnik jakich mało. Aby wrócić z powrotem na drogę finansowej ewolucji znów potrzeba kolejnej rewolucji?
Jak żyć Panie Prezydencie? Zmień pracę, weź kredyt, głosuj za likwidacją BTE i idź do Sądu odebrać pożyczkę od dłużnika ;-)